W niedzielę rano 20 lipca wyruszamy dwoma samochodami z Wrocławia do Monasterzysk. Jedziemy z zamiarem, który zrodził się rok wcześniej, podczas mojego pobytu w miejscowości naszych przodków – Hucie Starej k/ Monasterzysk, zamiarem oczyszczenia terenu cmentarza i odnalezienia, jeżeli jeszcze istnieją, nagrobków mieszkańców wsi. Andrzej i Jarek z Poznania oraz ja, Helena i Łukasz mój syn z Wrocławia oraz Mietek zabrany po drodze z Henrykowa, oprócz Jarka i Heleny wszyscy jesteśmy potomkami hutniaków. Z naszej szóstki tyko ja i Helena wiemy jak wygląda Huta Stara, byliśmy tam rok wcześniej. Po całym dniu jazdy (w tym 4,5 godz. na granicy) zjawiamy się wieczorem w Monasterzyskach, gdzie czekają na nas miejsca w Motelu. Tylko, że motel zamknięty. Jako, że „Polak potrafi” już po kwadransie zjawił się właściciel motelu i mogliśmy zająć swoje „apartamenty”. Standard jak za czasów słusznego minionego ustroju.
W poniedziałkowy ranek po radosnym „Dzień dobry” i „Dobryj Ranok” wymienionym z gospodarzem-właścicielem motelu, nagle słyszę „Panu dawaj piniadze” co pewnie miało oznaczać „plaćcie za nocleg bo mi uciekniecie”. Zapłaciłem 50 hrywien za głowę i mieliśmy gospodarza z głowy na cały dzień aż do wieczora, kiedy to zjawiał się nocować aby z samego rana z dokładnością co do 5 minut o godz. 800 wypowiadać te same zwroty – „Dobryj Ranok”- „Panu dawaj piniadze” i tak przez 7 kolejnych dni.Po śniadaniu ruszamy na Hutę. Drogą z Monasterzysk na Halicz po kilku minutach docieramy do Izabelli, skręcamy w lewo i polną drogą pełną kolein, wyboi i dziur kierujemy się w stronę Huty Starej.
Po przybyciu na miejsce, przebieramy się, wypakowujemy sprzęt i idziemy oglądać to po co przyjechaliśmy. Cmentarz, krzyż kamienny oraz krzyż drewniany stojący przy kościółku, którego już nie ma. Szukamy również zagrody kowala, gdzie wg Hanny Helon z d. Bobik miał być zakopany dzwon kościelny „Adam”. Po krótkich poszukiwaniach i charakterystyce terenu określonej przez mego ojca i niezbędnej telefonicznej konsultacji z nim, odnajdujemy miejsce, gdzie znajdowała się kiedyś zagroda i kuźnia Antoniego Bielawskiego – kowala. Po rozeznaniu przystępujemy do pracy. Andrzej jako wytrawny archeolog zabiera się za krzyż wotywny, Jarek, poszukiwacz przygód i „skarbów” z wyszukiwaczem metali rusza na poszukiwanie dzwonu i innych skarbów Huty. A reszta – Helena, Łukasz i Mietek biorą się za cmentarz a ja bumeluję krążąc pomiędzy nimi z aparatem i kamerą.
Bardzo szybko okazuje się że nie jesteśmy dobrze przygotowani do tej pracy. Nasze siekiery, piły i maczety nie poradzą sobie w gęsto zarośniętym cmentarzu. Po południu po powrocie do motelu podejmuję decyzję o zakupie łańcuchowej piły spalinowej. Tymczasem za oknem rozpadało się na dobre. W deszczu idziemy pozwiedzać Monasterzyska. Korzystając z uprzejmości przebywającego w motelu wrocławianina, p. Zbigniewa Żyromskiego pochodzącego właśnie z Monasterzysk, w jego towarzystwie wyruszamy na miasto, jednocześnie rozglądając się czy w tak światłym miasteczku bądź co bądź gminnym znajdziemy tak potrzebną piłę.
We wtorek rano wizyta w banku i z gotówką w ręku idziemy kupić piłę.Nieocenioną pomoc okazał nam przypadkowo spotkany Ukrainiec, który pracuje w Oławie a urlop spędza w domu. Szybko pomógł nam uzupełnić (zakupić) potrzebne dodatki i mogliśmy ruszyć na Hutę.Mietek z Łukaszem uruchamiali nowy nabytek za 1350 hrywien, Helena walczyła z maczetą, Andrzej pracował przy krzyżu, Jarek „szperał” z wyszukiwaczem metali a ja osadziłem słupek z tablicą upamiętniającą wszystkich członków rodzin pochowanych na cmentarzu i rozpocząłem drugi dzień bumelki. Użycie piły zaczęło przynosić efekty, oczyszczanie ruszyło z miejsca i dało pierwsze efekty. Odkryliśmy w sumie sześć kamiennych nagrobków a wśród nich grób wujka Andzreja a także odkryty przez Mietka, najładniejszy ale tak jak wszystkie mocno zniszczony. Łukasz wycinał przejście od jednego do drugiego a potem miejsce wokół nich. Odkryliśmy również fragment krzyża drewnianego (bez ramion) i mały fragment krzyża wystającego kilka centymetrów nad ziemią.Po południu wyruszamy na wycieczkę do Buczacza i Czortkowa. Zwiedzamy kościoły (cerkwie) i inne ciekawe rzeczy.
W środę po całonocnej ulewie, pada nadal. Spieramy się co robimy i decydujemy się na wyjazd do Kamienia Podolskiego. Po przejechaniu ok. 100 km w zmiennej pogodzie, przyjeżdżamy do Kamieńca. Wszyscy idą zwiedzać a ja tradycyjnie bumeluję koło samochodów. Na szczęście przestało padać (lać).Po kilku godzinnym zwiedzaniu wracamy do Monasterzysk. Korzystając
z przerwy w opadach, Andrzej z Jarkiem „rajcują” po Monasterzyskach a my ruszamy do Korościatyna szukać grobu naszej ciotki i brata stryjecznego zamordowanych 28 lutego 1944 roku.
W niewielkiej odległości od kościoła znajdujemy cmentarz a na nim w najbardziej zapuszczonej części – nasz grób. Mietek z Łukaszem zaczynają oczyszczać odnaleziony grób. Po oczyszczeniu grobu postanawiamy obejrzeć Korościatyn (Krynicę). Zatrzymujemy się aby zasięgnąć „języka” i okazuje się, że Mietek ma nie lada gratkę, stoimy w niewielkiej odległości od domostwa mówiącego po polsku gospodarza ale również noszącego nazwisko Hutnik, które było panieńskim nazwiskiem jego babci. Po niewielkim radosnym zamieszaniu zostajemy ugoszczeni a gospodarze zaczęli ściągać wujka i ojca (mówiącego po polsku). Byliśmy goszczeni aż do wieczora i z trudem udało nam się wyrwać do domu (motelu).
Po nocnej ulewie rano w czwartek rozpogodziło się na tyle, że postanawiamy zaryzykować wyjazd samochodami na Hutę. Kontynuujemy rozpoczęte prace a ja tradycyjnie bumelując ok. 1100 zjeżdżam do Monasterzysk czekać na przyjazd ekipy TVP z Wrocławia pod wodzą pani Grażyny Orłowskiej-Sondej. Przyjazd ekipy telewizyjnej opóźnia się ale za to zaczyna lać. Ok. 1300 dzwoni do mnie „ekipa” z Huty co robimy bo leje coraz mocniej. Decydujemy o powrocie. Wyjeżdżam do nich pod Izabellę i zaczynam nerwowe oczekiwanie: zjadą czy ugrzęzną. Łączność szwankuje ( zaniki zasięgu) ale po nerwowej godzinie udaje mi się znaleźć miejsce gdzie jest zasięg.
Grupa postanowiła iść na piechotę a Andrzej ze sprzętem jedzie autem. Po długiej nerwowej „chwili” na drogę przy Izabelli przyjeżdża Andrzej a za nim przemoczona reszta. Wracamy do motelu.
Ok. 1600 przyjeżdża telewizja. Po krótkim spotkaniu w Monasterzyskach wyruszamy, Mietek, Łukasz i ja, busem TVP na Hutę. Kierowca a zarazem dźwiękowiec nie ryzykuje wjazdu do Huty. Udaje nam się zorganizować furmankę i Peter Ferenc z Izabelli, który już w latach poprzednich podwoził na Hutę jej byłych mieszkańców, podwozi część ekipy a reszta idzie pieszo.
W trakcie jazdy byłem przepytywany, przez panią redaktor Grażynę Orłowską-Sondej, o Hucie Starej i jej mieszkańcach i tak niechcący zostałem gwiazdą programu telewizyjnego ale pocieszeniem dla mnie było to, że tego samego zaszczytu doznali Mietek i Łukasz. Po obejściu cmentarza, poszliśmy pod kamienny krzyż wotywny i drewniany przy kościółku.
Po nakręceniu materiału filmowego powróciliśmy do Monasterzysk, gdzie pożegnaliśmy się z ekipą TV.
Piątek przywitał nas piękną pogodą więc tradycyjnie po śniadaniu udaliśmy się na Hutę kończyć robotę. Ze względu na brak możliwości dojazdu samochodem ( ogromne błoto) wybraliśmy wersję awaryjną. Udaliśmy się do Wyczółek (Gonczarivki) do zaprzyjaźnionego z nami pana „Jana”. Iwan Paruboczij (rocznik 1940), który przez cały czas towarzyszył nam i pomagał a który zauroczony jest Hutą Starą i w dzieciństwie bawił się tam z polskimi dziećmi i jak mówi, chciałby tam zamieszkać i zostać pochowanym na cmentarzu.
Nasz pan Jan zawiózł nas na Hutę, pracował z nami przez cały czas oczywiście oprócz mnie. Ja ciągle bumelując wybrałem się autem przez ugory wzdłuż Huty jej południowo – wschodnią stroną. Tym sposobem dojechałem do dońca wioski na Burdygach, gdzieś w tamtej okolicy stał kiedyś dom rodziców Andrzeja ale o tym przekonałem się już po powrocie.Ok. 14 przybył przywieziony przez Petera Ferenca Franciszek z synem Bartkiem i pełni energii, której nam już zaczęło brakować, zabrali się do pracy.
Przed 1600 zbieramy się do powrotu, Franciszek i Bartek jeszcze pozostają. Zjeżdżamy do Wyczułek, gdzie nasz pan „Jan” poznaje nas ze swoim sąsiadem, który zajmuje się ręcznym wyrobem naczyń z gliny. Ochoczo zapoznaje nas ze swoją pracą, pokazuje technikę wyrobu naczyń i technologię suszenia i wypalania. Z warsztatu garncarza, który kontynuuje tradycję rodzinną, wygania nas żona „Jana”, która nie mogła doczekać się nas na przygotowanym przez siebie poczęstunku. Po tak zakończonym dniu wracamy do naszego „luksusowego” motelu.
W sobotę przed wyruszeniem do Huty Starej, jedziemy do Huty Nowej, skąd pochodzi nasza babcia. Nasze przybycie stanowi atrakcję dla najstarszych mieszkańców wioski, którzy chętnie pokazują swoją cerkiew, która została założona w przedwojennym kościele. Potem idziemy w miejsce gdzie kiedyś stał dom babci.
W drodze powrotnej odwiedzamy poznaną w czwartek jedyną polkę mieszkającą w Izabelli. Nasze odwiedziny wzbudziły emocje: wzruszenie i płacz przerywają próby rozmowy o latach przedwojennych. Z trudem udaje nam się pożegnać i ruszyć w stronę Wyczułek.
Tym razem na Hutę zawozi nas wnuk pana „Jana”, wykańczamy, co zostało do wykończenia. Andrzej konserwację nagrobków, my czyszczenie i powoli zbieramy się do powrotu. Tak jak dzień wcześniej Franciszek i Bartek postanawiają zostać dłużej i wracać bezpośrednio do domu. Andrzej z Jarkiem udają się do Zawadówki, gdzie są dalecy krewni Andrzeja a my zaglądamy jeszcze do Korościatyna na cmentarz i wracamy do Monasterzysk. Zaczynamy pakowanie i robimy ostatnie zakupy.
Niedziela zaczyna się inaczej. Wstajemy wcześniej a nabuzowany Andrzej postanawia tym razem sam uregulować należność za motel. Nasz wyjazd zmusza gospodarza do wcześniejszej o dwie godziny pobudki i od razu nadziewa się na Andrzeja, który punktuje go za czystość, ciągłość dostawy ciepłej wody itp. Zaskoczony a może zaspany gospodarz, niemrawo protestuje ale Andrzej twardo oświadcza, że nie zapłaci całości. Urywa należność o 100 hrywien i tym sposobem jesteśmy ciepło i miło żegnani przez gospodarza zamkniętego w swoim pokoju.
Przez prawie cały okres naszego pobytu lało a kiedy wracamy świeci słońce i jest coraz bardziej gorąco. Wracamy przejeżdżając przez tereny zalane wodą co przypomina nam naszą powódź z roku 1977. Kierujemy się na Komarno, gdzie w Buczałach urodziła się mama Mietka. W Komarnie żegnamy się z Andrzejem i Jarkiem, postanawiają oni wracać bezpośrednio przez Kielce i Łódź do Poznania. My zatrzymujemy się w Komarnie gdzie Mietek odwiedza daleką rodzinę, odwiedzamy Buczały i w południe przekraczamy granicę.